Najbardziej dziki wyjazd ze wszystkich w czasie tych wakacji. Zapowiadał się piękny weekend, pierwszy po skończeniu pracy. Pierwszy naprawdę wolny. Weekend podczas, którego cofnęłam się w czasie. Znów podzielę wpis na części: dwie. Chcę pokazać Wam dużo zdjęć a jednocześnie nie zanudzić. Ukraina... Planowany wyjazd już wcześniej, jednak z pominięciem mojej osoby właśnie ze względu na prace. Jednak wypadki potoczyły się inaczej. W czwartek podjęłam decyzję, co mi tam jadę. Mama już od tygodnia powtarzała "to będzie przygoda życia". I uwierzcie - była. Zaraz po podjęciu swojej decyzji dzwonię do Łukasza "-jedziesz? -jadę" i zaczęło się ustalanie ostatnich szczegółów. Dwa dni, wyjęte poza cywilizację. Nie, nie bójcie się, nie spaliśmy w lesie i nie jedliśmy dzikiego mięsa. Sobota, zaczęła się wcześnie. Już o 4:30 w domu ruch, każdy się pakuje. Do zabrania tylko jeden plecak. Moje przerażenie w oczach: "jak to na dwa dni jeden plecak?" Ale udało się. Samochodem dostaliśmy się pod granicę polsko-ukraińską i zaczynamy. Przekraczamy granicę pieszo. Dużo sprawniej, prawie żadnych kolejek. Trochę się denerwujemy, bo mało czasu zostało nam do odjazdu autobusu, a do przystanku jeszcze 20 km. Wsiadamy w marszrutke i jedziemy. Dojechaliśmy do Mościsk, skąd odjeżdżał wspomniany wcześniej autobus, niestety spóźnieni. I tutaj spotkało nas pierwsze miłe zaskoczenie. Podeszliśmy wszyscy do okienka gdzie chcieliśmy uzyskać informację dotyczącą rozkładu jazdy. Znajdowaliśmy się na tyle blisko granicy, że bez problemu dogadywaliśmy się po polsku z panią w okienku. Dowiedzieliśmy się, że autobus odjechał, kolejny za 4 godziny i z nikąd nadziei. Wytłumaczyliśmy tej pani, że nasza wycieczka nie kończy się w Samborze (tam właśnie był tylko kolejny punkt), ale chcemy dojechać na Zakarpacie. Po tej informacji ujrzeliśmy w Polsce widok niemożliwy: pani zamknęła kasę i poszła zaprowadzić nas do miejsca gdzie można albo wsiąść do marszrutki jadącej ze Lwowa albo po prostu złapać stopa. Jako, że do odważnych świat należy wybraliśmy opcję numer 2: AUTOSTOP. Już po paru minutach siedzieliśmy w samochodzie. Do miejsca skąd odjeżdżał nasz pociąg mieliśmy ok. 30 km. W trakcie drogi kilka przygód, potwierdzających życzliwość ludzką. W Samborze mieliśmy krótką przerwę i tu są pierwsze znaki tego, że czas stanął w miejscu 40 lat temu i nie ma zamiaru ruszyć do przodu Pociąg, czyli tzw. elektryczka. Nie wiem czego się spodziewałam, ale na pewno nie tego. Pociąg totalnie wyjęty z naszej epoki. Wielki, ciężki, duszny. Tłum ludzi, ludzie większość to ludzie ze wsi, w kartonowych pudłach wieźli kurczęta(!), które przez całą drogę płakały. Brak klimatyzacji, siedzenia trzy osobowe, plastikowe, a przed nami 2,5 godziny drogi... Widoki przepiękne. Jako ciekawostkę dodam, że w wielu miejscach przejeżdżaliśmy 10, 20 m od terenów polskich. Cała trasa przebiega na terenach Bieszczadów, z jednej strony okna Bieszczady ukraińskie, z drugiej - polskie. Uwierzcie mi, aż szkoda że takiego pociągu nie ma w naszym kraju. Wiadomo upał był okropny. ludzi tłumy, kaczki, mięsa, było wszystko. Ale to wszystko rekompensowały nam widoki. Nasza podróż pociągiem przebiegała w dwóch częściach, właśnie tutaj nastąpiła przesiadka. I w głowie miałam tylko to, że pociąg będzie lepszy... nie był. Tak naprawdę dopiero od tego momentu zaczynają się prawdziwe Zakarpackie widoki, mnóstwo wiaduktów i tuneli. A przed nami kolejne dwie i pół godziny jazdy, tym razem na drewnianych krzesłach i prawie pustym wagonie. Oczywiście w przewie nie obyło się bez lodów, idealnych na letni skwar. Po wielu przygodach , które może przytoczę w całkiem osobnym poście, po 9 godzinach w podróży, po całodniowym upale, znaleźliśmy się w Użhorodzie, głównych celu naszej wycieczki.
1 Komentarz
31/8/2016 13:53:43
Wow, świetne zdjęcia na zakrętach, te wiadukty, krajobrazy, nieziemsko! Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się pojechać w Bieszczady i polskie i ukraińskie. :)
Odpowiedz
Twój komentarz zostanie opublikowany po jego zatwierdzeniu.
Odpowiedz |
Kategorie
Wszystkie
Instagram
Archiwum
Marzec 2018
|