Wracam co serii wpisów na temat miejsc, które odwiedziłam w tym roku, trochę robię to chronologicznie, trochę nie. W tytule ujęłam tylko Budvę, bo tu spędziliśmy prawie 4 dni i chyba najwięcej zobaczyliśmy. Po drodzę zahaczyliśmy o Zgrzeb w Chorwacji, a w czasie pobytu nad morzem udaliśmy się na jednodniową wycieczkę do Dubrovnika. Zacznę więc od Zagrzebia. Stolica Chorwacji. Zrobiliśmy tam sobie króciutką przerwę na kawę i zobaczenie co nieco. Czy mnie zachwycił? Chyba znów znalazłam się w nieodpowiednim miejscu. To nadal miasto, w którym zbyt dobrze widać wpływy socrealizmu. Głównym punktem, do którego dotarliśmy była Katedra Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. W Budvie nie byłam pierwszy raz. Kilka lat temu byłam tam na dwutygodniowych wczasach i zakochałam się w tamtym miejscu. Malutkie miasto, typowo turystyczne, plaża ciągnie się przez kilka kilometrów, ale za to jest bardzo wąska. Do tego mury starego miasta, które nazywam sobie "małą Wenecją". Kocham to miejsce. Z przyzwyczajenia, po pierwszym pobycie tutaj codziennie rano maszerowałam (w niesamowitym upale) po pieczywko. Nie jakieś mega zdrowe, o nie. Po zwykłe pszenne sztangle, które tylko tu smakują w taki wyjątkowy sposób. Po śniadaniu, które trwało w nieskończoność, czas na plaże. Tutaj, podobnie jak w Chorwacji niezawodne okazują się buty do wody. W część plaży, na którą my uczęszczaliśmy przez pierwsze 4-5 m był znośny gruby piaseczek, potem zaczynały się duże kamienie, a straszona byłam dodatkowo w różnych przewodnikach jeżowcami pomiędzy nimi. A więc takie butki są idealne, ja swoje oczywiście zgubiłam już pierwszego dnia. Na plaży nie spędzaliśmy zbyt dużo czasu, bo temperatury były naprawdę wysokie. Często szliśmy do starego miasta coś zjeść lub po prostu pochodzić w chłodzie murów.
0 Komentarze
Twój komentarz zostanie opublikowany po jego zatwierdzeniu.
Odpowiedz |
Kategorie
Wszystkie
Instagram
Archiwum
Marzec 2018
|